środa, 28 maja 2014

How are you?

pytają Amerykanie i nikt, kto choć trochę orientuje się w klimacie nie odpowie inaczej, jak "fine" lub "great", lub "wonderful"- nawet jeśli to trochę odbiega od prawdy.

Bardziej odpowiada mi szczera niechęć niż fałszywy uśmiech, dlatego nieschodzący z twarzy american smile, to raczej nie mój styl.

 
                                                         Źródło: Internet

Rozmawiałam o tym z kolegą. Powiedział, że dowiedziono, że gdy sami do siebie (bez powodu!) uśmiechamy się przez kilka minut, do naszego mózgu dostaje się informacja, że jesteśmy szczęśliwi i ... naprawdę czujemy się lepiej. Zatem, kto wie, może, gdy powiemy, że mamy się świetnie do kilku spotkanych osób, to sami w to uwierzymy.

Coś w tym może być.

Jestem jednak pewna, że działa to też zupełnie odwrotnie. Ciągłe chodzenie z nosem bez powodu spuszczonym na kwintę powoduje, że czujemy się, jakbyśmy żyli w wiecznym, permanentnym nieszczęściu.

Posępne twarze i unikanie wzroku nieznajomych to chyba nasze wspólne, narodowe znaki szczególne. Dbamy o nie jak o dobro Ojczyzny i staramy się od dziecka wpajać kolejnym pokoleniom, jak mają postępować wśród "obcych".

Kiedyś widziałam autobus pełen dzieci jadących na wycieczkę szkolną. Dzieci uśmiechały się i machały do wszystkich przechodniów, pasażerów tramwajów i autobusów.

I nikomu nie chciało się odmachać!
Nie wiem dlaczego: czy baliśmy się tego, co pomyślą o nas inni, równie poważni współpasażerowie, czy uznaliśmy, że dzieci specjalnie nas prowokują: my do nich zaczniemy machać, a one nas wyśmieją.

A może obawialiśmy się, że sprawimy małolatom trochę radości, narażając je przy tym na masę rozczarowań w przyszłości, za które nie chcielibyśmy ponieść odpowiedzialności.

Dzieci mogły przecież pomyśleć, że świat nie jest taki zły, życie nie takie ciężkie, a ludzie dookoła - życzliwi.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz