W. rzuciła pracę przy
projektowaniu ubrań dla R., dużego koncernu odzieżowego i teraz
szyje fajne torby i koralikowe kołnierzyki. Ostatnio na fejsie
wrzuciła zdjęcie zrobionego przez siebie żyrandola z nakrętek. A
oprócz tego sprzedaje domowej roboty marmolady.
A. ma męża z Urugwaju.
Poznała go, gdy uczyła małych Katalończyków angielskiego. L. oświadczył się jej w Watykanie, co było fajnym pomysłem, bo A.
pochodzi cudownej, bardzo religijnej rodziny. Teraz Babcia A. modli się, by L przyjął Chrzest. A sama A. mieszka sobie spokojne
w Australii i sprzedaje ręcznie robione albumy na zdjęcia.
N. też pochodzi z bardzo
religijnej rodziny. Teraz jest poważną panią od hiszpańskiego i
portugalskiego. I niewiele już osób pamięta, że portugalskiego
nauczyła się w kuchni w małym hotelu na pewnej uroczej wyspie, a
na biegłość w hiszpańskim z pewnością wpłynął pewien
Kolumbijczyk, który mieszkał u niej w ramach programu
coach-surfing. A do Ameryki Południowej kiedyś na pewno jeszcze
wróci, bo jej się tam podobało.
D. pracuje jako analityk.
Nigdy nie witam się z nim poprzez „cześć”, „hej” , czy
„dzień dobry”. Od razu przechodzę do sedna i pytam się, czy
znalazł. I zawsze, że nie, jeszcze nie znalazł. Choć raz już był
blisko. Kiedyś wziął kilka tygodni bezpłatnego urlopu i
przejechał starym rowerem Mongolię. Wszerz. Dąb od lat szuka
siebie.
Mam jeszcze wielu fajnych
znajomych. Ty pewnie też. Często nie mają jeszcze 30-stki a
wygenerowali wspomnienia, które dla ich dziadków są czystym
seans-fiction. Raz są robotnikami zbierającymi truskawki w
Niemczech, a potem zarządzają poważnymi projektami. Sprzątają
biurowce w Liverpoolu, a potem uczą studentów, jak się ładnie
wstawia plomby. Raz mają pracę, a raz rzucają to wszystko w
pioruny, by włóczyć się po Azji.
Są różni. Różnie
wyglądają. Różnie się ubierają – mają różne,
niepowtarzalne historie. Choć może i próbowali żyć w schemacie:
studia, praca, kredyt, ślub i rodzina coś poszło nie tak. Bo w
schemat wlazły i rozpanoszyły się: romanse z ciemnookimi
Hiszpanami pobłogosławione promocjami Wizzair'a, inspirujące
zdjęcia brazylijskich plaż publikowane przez koleżankę na
fejsbuku i świadomość niepowtarzalności daru, jakim jest ŻYCIE.
Z zakodowanym genetycznie
przesłaniem, że ciułanie na książeczkę mieszkaniową wcale nie
dało szczęścia, że 35 lat w jednym zakładzie pracy to często
powtarzanie (przez 35 lat) wciąż na nowo tego samego dnia, że nie
ma nic pewnego i, że w dobie kryzysu dziś dyrektor banku może za
kilka miesięcy stać się bezdomnym, jak Bóg przykazał, nie
troszcząc się o spowalniające, „zapasowe szaty” idą przez
życie, a nie budują w nim przytulny zakątek.
Dziennikarze mówią o
nich: Milennialsi - pokolenie rozpieszczonych, posiadaczy iphone'ów,
bezrobotnych ofiar kryzysu, za którymi wciąż latają helicopter
parent.
A dla mnie to po prostu
bardzo fajni znajomi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz