czwartek, 22 maja 2014

Mam bardzo fajnych znajomych



W. rzuciła pracę przy projektowaniu ubrań dla R., dużego koncernu odzieżowego i teraz szyje fajne torby i koralikowe kołnierzyki. Ostatnio na fejsie wrzuciła zdjęcie zrobionego przez siebie żyrandola z nakrętek. A oprócz tego sprzedaje domowej roboty marmolady.

A. ma męża z Urugwaju. Poznała go, gdy uczyła małych Katalończyków angielskiego. L. oświadczył się jej w Watykanie, co było fajnym pomysłem, bo A. pochodzi cudownej, bardzo religijnej rodziny. Teraz Babcia A. modli się, by L przyjął Chrzest. A sama A. mieszka sobie spokojne w Australii i sprzedaje ręcznie robione albumy na zdjęcia.

N. też pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Teraz jest poważną panią od hiszpańskiego i portugalskiego. I niewiele już osób pamięta, że portugalskiego nauczyła się w kuchni w małym hotelu na pewnej uroczej wyspie, a na biegłość w hiszpańskim z pewnością wpłynął pewien Kolumbijczyk, który mieszkał u niej w ramach programu coach-surfing. A do Ameryki Południowej kiedyś na pewno jeszcze wróci, bo jej się tam podobało.

D. pracuje jako analityk. Nigdy nie witam się z nim poprzez „cześć”, „hej” , czy „dzień dobry”. Od razu przechodzę do sedna i pytam się, czy znalazł. I zawsze, że nie, jeszcze nie znalazł. Choć raz już był blisko. Kiedyś wziął kilka tygodni bezpłatnego urlopu i przejechał starym rowerem Mongolię. Wszerz. Dąb od lat szuka siebie.


Mam jeszcze wielu fajnych znajomych. Ty pewnie też. Często nie mają jeszcze 30-stki a wygenerowali wspomnienia, które dla ich dziadków są czystym seans-fiction. Raz są robotnikami zbierającymi truskawki w Niemczech, a potem zarządzają poważnymi projektami. Sprzątają biurowce w Liverpoolu, a potem uczą studentów, jak się ładnie wstawia plomby. Raz mają pracę, a raz rzucają to wszystko w pioruny, by włóczyć się po Azji.

Są różni. Różnie wyglądają. Różnie się ubierają – mają różne, niepowtarzalne historie. Choć może i próbowali żyć w schemacie: studia, praca, kredyt, ślub i rodzina coś poszło nie tak. Bo w schemat wlazły i rozpanoszyły się: romanse z ciemnookimi Hiszpanami pobłogosławione promocjami Wizzair'a, inspirujące zdjęcia brazylijskich plaż publikowane przez koleżankę na fejsbuku i świadomość niepowtarzalności daru, jakim jest ŻYCIE.

Z zakodowanym genetycznie przesłaniem, że ciułanie na książeczkę mieszkaniową wcale nie dało szczęścia, że 35 lat w jednym zakładzie pracy to często powtarzanie (przez 35 lat) wciąż na nowo tego samego dnia, że nie ma nic pewnego i, że w dobie kryzysu dziś dyrektor banku może za kilka miesięcy stać się bezdomnym, jak Bóg przykazał, nie troszcząc się o spowalniające, „zapasowe szaty” idą przez życie, a nie budują w nim przytulny zakątek.

Dziennikarze mówią o nich: Milennialsi - pokolenie rozpieszczonych, posiadaczy iphone'ów, bezrobotnych ofiar kryzysu, za którymi wciąż latają helicopter parent.

A dla mnie to po prostu bardzo fajni znajomi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz